O wystawie „Zaćmienia”
Warto obejrzeć ekspozycję malarstwa i rysunku Katarzyny Karpowicz, prezentowaną w Płockiej Galerii Sztuki, zwłaszcza po przeczytaniu tekstu dyrektor PGS Alicji Wasilewskiej, umieszczonego w katalogu towarzyszącemu wystawie.
Czy warto wyjaśniać zaćmienie? Nie zawsze, nie do końca. Za to warto je obserwować. Taką doskonałą okazją ku temu jest ekspozycja prac Katarzyny Karpowicz Zaćmienia w Płockiej Galerii Sztuki. Jest to pierwsza indywidualna, tak obszerna prezentacja twórczości artystki, obejmująca prace najnowsze – z 2022 roku, pokazywane po raz pierwszy.
Zazwyczaj po dobrych obrazach spodziewamy się olśnienia, ujawnienia, odkrycia przed nami czegoś, czego sami tak wyraźnie nie byliśmy w stanie dostrzec. Czy zaćmienie może być olśnieniem? Warto to sprawdzić!
Nie będzie kłopotu z rozpoznaniem obrazów Katarzyny Karpowicz wśród setek tych, które za dwie, trzy dekady ilustrować będą zarysy „sztuki polskiej pierwszej połowy XXI wieku”. Minęło już kilkanaście lat od ukończenia przez malarkę krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, a kolejne wystawy potwierdzają, że najbardziej charakterystyczną cechą jej twórczości wciąż pozostaje – przy zmieniających się akcentach – nadprzeciętne zainteresowanie innymi. Większość obrazów Karpowicz przedstawia sceny wieloosobowe, sceny gęste od splątanych linii spojrzeń, zwielokrotnianych przez lustrzane odbicia.
Nie tak łatwo znaleźć chętnych do malowania skomplikowanych, nieoczywistych relacji międzyludzkich. Z zagadkowych powodów łatwiej zobaczyć w sztuce polskiej bezgłowy tłum, albo scenę batalistyczną, niż to, co wypełnia naszą codzienność, na wpół świadome rytuały gestów, póz, dotknięć. Jest to chyba najważniejszy żywioł spośród tych obecnych na obrazach Karpowicz. Na ich powierzchni unoszą się maski, przypominające ciemny nurt pisania o ludzkiej osobowości przez Carla Gustawa Junga. Zwraca uwagę smukła androginiczność malowanych przez artystkę postaci. Warto patrzeć na nie pamiętając o jungowskiej opozycji anima–animus. Podobno jedno jest cieniem drugiego. Od cienia niedaleko już do tytułowego motywu, do spektaklu podobnie skomplikowanego jak ten pomiędzy ludzkimi ciałami i fantazjami, do spektaklu, który cyklicznie rozgrywa się wysoko ponad naszymi głowami. Łącząc w jednym obrazie rytuały ludzkie i nieludzkie, kosmiczne, odległe, sięga malarka po dawną tradycję malarstwa europejskiego z początków epoki nowożytnej. Pamiętano wtedy jeszcze o mimetyczności między ciałem ludzkim i ciałami niebieskimi, o ich bezpośrednim powiązaniu, które nazywano melotezją. To ciekawe uzupełnienie wcześniejszych inspiracji: surrealistycznej enigmatyczności, lekko erotycznego napięcia, odbijających się jak u Balthusa w lustrach stromych, płasko malowanych perspektyw Neue Sachlichkeit (Nowa Rzeczowość).
Swobodnie, z rozmachem, długimi, gęstymi pociągnięciami maluje Karpowicz spektakl życia. Maluje go tak, że kiedy patrzymy na kolejne obrazy przypomina się stary łaciński tytuł De revolutionibus orbium coelestium. Choć to raczej obroty i wykręty ciał ludzkich, efekt jest podobny: zaćmienie, czasem długie, czasem całkowite, zwykle zaskakujące.
Zestawianie tego, co na ogół wydaje się nam odległe – rytmów niebieskich i rytmów pulsujących w głębi nas samych – zmusza do sięgnięcia po słowa rzadkie, niecodzienne: koniunkcja, opozycja, syzygia. Syzygia to sytuacja elementarna. Chwila, kiedy to, co pozornie przeciwstawne, łączy się, zderza, iskrzy, wpada z impetem na siebie. Z takich żywiołowych katastrof, z takich wypadków miłosnych biorą swój początek komety, rozsiewające życie w pustce.
Karpowicz maluje ezoteryczne spektakle tak, by nie odbierać nadziei na dostrzeżenie harmonii. Jest w tym malarstwie silny, jak harmonia mundi, ton zaufania do świata, jest poczucie prawa do własnych i cudzych emocji, prawa podobnego do tego, o którym dawno temu Piwnica pod Baranami śpiewała w Dezyderacie:
„Przyjmij spokojnie co ci lata doradzają
Z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości.
Jesteś dzieckiem wszechświata
Nie mniej niż drzewa i gwiazdy,
Masz prawo być tutaj (…)”.
Astronomiczne rytuały zwykle wymagały specjalnego przygotowania, specjalnego miejsca. Stąd dodatkowym elementem, nadającym całej wystawie wyjątkowości, jest także sama siedziba Płockiej Galerii Sztuki – dawna mykwa, czyli rytualna łaźnia. Pokazujemy obrazy w budynku, który służyć miał do puryfikacji, do oczyszczenia, by można było raz jeszcze zacząć od nowa. Kto wie, może zanurzenie się i chwila spędzona oko w oko z Zaćmieniami okażą się puryfikacją przynoszącą ulgę. Ukojeniem dającym nowe możliwości pod zupełnie nową konstelacją zdarzeń?
Bardzo wszyscy potrzebujemy takich odmian losu, a malarstwo Katarzyny Karpowicz pomnaża szansę na to, jak każde solidne, kryształowe lustro, wprost ze snu”.